5 lekcji, których nauczyłem się debiutując na giełdzie

30 czerwca swój debiut giełdowy miał Tauron. Debiut miałem też ja, pierwszy raz inwestując w akcje moje pieniądze. Od tego dnia minął niecały miesiąc i już wiem, że choć jeszcze nie zaliczyłem tutaj wymiernego zysku materialnego, dostałem coś innego, kto wie czy nie cenniejszego – doświadczenie. Pomyślałem, że warto zrobić mini podsumowanie tego przedsięwzięcia i zebrać to, czego się nauczyłem.

1. Po pierwsze – miej strategię.

Jest to bezapelacyjny namber łan na tej liście i co do tego nie mam żadnych wątpliwości. Zapewniam, że jeśli wejdziesz na jakiegoś ogarniętego bloga inwestycyjnego o dużej poczytności (vide APP Funds), znajdziesz podobną informację. Zanim sam postawiłem pierwsze kroki na GPW, również zewsząd atakowało mnie to słowo: strategia. Właśnie wtedy zaświeciła mi się czerwona lampka, że coś musi być na rzeczy. Jak się to sprawdziło w praktyce? Dokładnie tak jak to opisałem. Bez ustalonego planu ani rusz. Całe szczęście, że nie olałem tej wszechobecnej rady. Dzięki temu nie jestem jeszcze ostatecznie stratny i czekam sobie spokojnie na rozwój sytuacji (czyt. zysk).

Wiem też jednak co poprawić w przyszłości. Na tę inwestycję próg straty ustaliłem sobie na -5%. Zadowolony myślałem, że wszystko już jest cacy. Głupiś! A co z zyskiem? Teraz już wiem, że trzeba wyznaczyć przynajmniej orientacyjny moment wyjścia, jeśli będziemy na plusie. Inaczej kurs będzie pięknie rosnąć, człowiek wstrzyma się ze sprzedażą, bo i po co, skoro „jeszcze wzrośnie”? Potem nagle wszystko pieprznie i z płaczem sprzedamy ze stratą. W ten sposób ustaliłem moment sprzedaży na 5,62 zł za akcję. Da mi to 10% na plus. Wywalam wtedy całość (albo część 🙂 ). Ech, konkrety!

Przykład: 13 lipca na rozpoczęciu sesji kurs skoczył do 5,22 zł. Trochę mnie to zdezorientowało. A dlaczego? Wiadomo, nie byłem na to przygotowany. Nie wiedziałem czy sprzedawać, z pewnym, choć z mikrym zyskiem, czy może jeszcze poczekać. W trakcie mojego zastanawiania kurs jednak zjechał mocno w dół i nie miałem już co rozważać. Teraz już wiem, że potrzebny jest trochę dokładniejszy scenariusz niż tylko stop loss.

Brak świadomości wśród inwestorów jak bardzo ważna jest strategia był i jest całkiem widoczny. Oczywiście pierwszego dnia nastąpił wysyp sprzedaży pakietów 934/935 akcji (maksymalny przydział jaki dostali inwestorzy indywidualni w ofercie publicznej). O ile pierwszy dzień nie dziwi, bo każdy mógł sobie ustalić, że jeśli nie ma zysku na debiucie to wywala, o tyle w następnych dniach ten proces mógłby być bardziej wyhamowany. Nic z tego. Przy każdym „większym” ruchu cen (3/4 grosze), w arkuszu zleceń lecą dosłownie strumieniem wspomniane pakiety. Moim zdaniem jest to związane z…

2. Okresem czasowym inwestycji

Ludzie liczyli na szybki zysk i wykorzystali często swoje wszystkie oszczędności, niekiedy wykorzystali członków rodziny by dostać jeszcze więcej akcji. Tymczasem Tauron okazał się inwestycją długoterminową, kto wie, czy nie jedynie dywidendową (a i to nie jest pewne). Ten punkt można też podpiąć do strategii. Warto z góry ustalić nie tylko jakie straty akceptujemy, jakich zysków oczekujemy, ale też na jak długo jesteśmy gotowi zamrozić pieniądze w danej inwestycji. Wiadomo, nikt nie chce być rozczarowany jak tłumy „934/935”.

3. Twoje finanse nie mogą być pod presją

To też oczywiście łączy się z poprzednimi punktami. Widać jakim kolektywem zasad, dyscypliny, wytrwałości i wiedzy jest ekonomia i inwestycje giełdowe (filozoficzny pojazd).

Ponownie, wydaje mi się, że spora część „934/934” oprócz tego, że nie mieli planu działania lub przeliczyli się okresem inwestycji, to po prostu potrzebowali tych pieniędzy „na już” i byli zmuszeni do sprzedaży akcji nie ważne czy z zyskiem czy z stratą. A może się mylę. Bądź co bądź, na pewno właśnie taką lekcję udało mi się wynieść. 🙂

Wiadomo – kwota, którą inwestujesz, powinna być „luźna”, niepotrzebna w najbliższym, a nawet (co wskazane) dalszym czasie. Odpadnie nam jedno dodatkowe – presja i stres.

Zgadzam się też z dość popularną opinią, że nie tylko ta kwota ma być „luźna”, ale całe Twoje finanse powinny być wolne od jakichkolwiek problemów. Mam tu na myśli kredyty, długi, płynność. Myślę, że lepiej na początek zająć się porządkami i załatwić te wszystkie problemy, a dopiero potem startować z inwestycjami. Na pewno nie wyjdzie nam to na złe – zawsze nauczymy się trochę dyscypliny, co w przypadku inwestycji jest bardzo przydatne.

4. Nie zawsze warto kisić pieniądze na jednej spółce.

Czytałem już w internecie opinie inwestorów, że najbardziej żałują tego, że nie wycofali się z niego wcześniej. Dlaczego? Ano dlatego, że kiedy już się zdecydowali, stratę odrobili z nawiązką na innych spółkach w ciągu kilku dni. Przykładem niech będzie chociażby debiut Harpera, o którym wcale nie było głośno, a pierwszego dnia dał zarobić 12%. Fajnie? No pewnie.

O to właśnie na giełdzie chodzi. Nie pamiętam kto to mówił, ale leciało to mniej więcej tak: inwestując na giełdzie zawsze będziemy ponosić straty. Cały trik polega na tym, by zyski je przewyższały. Ot i cała filozofia, a pomyśleć, że ludzie wybierają studia ekonomiczne. 🙂

Z moim mikrym doświadczeniem sam jednak wstrzymam się z takimi operacjami. Poczekam, aż będę trochę bardziej „obyty” na giełdzie, co nie zmienia faktu, że wiem co powinno się robić. 😉

5. Nic tak nie uczy inwestowania na giełdzie jak inwestowanie na giełdzie

Jakkolwiek głupio by to nie brzmiało, dokładnie takie jest moje zdanie. Grałem na symulatorach giełdowych dwa razy. Raz w podstawówce/gimnazjum – bezmyślnie, nie wiedząc kompletnie „ococho” („TVN to duża spóła, na pewno zdrożeje”). Drugi raz kilka miesięcy temu, kiedy to miał miejsce pewien konkurs. „Inwestowałem” niewiele mniej bezmyślnie. W tym przypadku jednak zaczęło się moje bliższe zainteresowanie giełdą. Szczęśliwie trafiłem w tym czasie na blog APP Funds, tym samym na inne blogi inwestycyjne, strony, portale o tej samej tematyce i tak to ruszyło. Zakupiłem również książkę o podstawach inwestowania na giełdzie.

To wszystko było jednak takie… „na sucho”. I trochę nudnawe. Jeśli chodzi o symulatory – zero emocji. Wiadomo, że co innego zainwestować wirtualne 20 tysięcy, a co innego prawdziwe. Ma się to totalnie nijak do realnej giełdy, gdzie emocje i instynkty tworzą ją całkiem odmiennym miejscem.

Książki, wiedza teoretyczna – bez praktyki to takie… pfffy… Tak to mogę skomentować. Ile można czytać o punktach WIGu, formacjach analizy technicznej, wskaźnikach fundamentalnych czy też wzrostach lub spadkach danej spółki. Co innego gdy to wszystko dotyczy Ciebie i Twoich pieniędzy. Inaczej patrzysz na wykres notowań „twojej” spółki, inaczej analizujesz fundamenty Tauronu ;), inaczej też obserwujesz ruch jego cen.

Uważam, że dopiero połączenie wiedzy teoretycznej z praktyką daje porządnego kopa i warto przeznaczyć parę złotych na własny debiut na giełdzie, nawet jeśli miałby być stratny. Zyskamy jednak doświadczenie, co jest równie ważne co pieniądze. Sam pomyśl, który kurs jest lepszy: ten, na którym grupa ludzi siedzi przed „mentorem” i zapisuje ładne notatki w zeszycie, czy ten, gdzie sam do wszystkiego dochodzisz w przyspieszonym tempie?

Wspomniane połączenie „teoria + praktyka” i rzucenie się na głęboką wodę już kilka razy się u mnie sprawdziło, nie tylko jeśli chodzi o finanse. Chyba nikt nie zaprzeczy, że języka wolniej nauczymy się jadąc do docelowego kraju i posługując się nim na co dzień? 😉

PrOsZę O kOmCiE :*

P.S. Ten wpis jako pierwszy powstał w samochodzie. Przepraszam, jeśli z powodu dziur w drogach czcionka gdzieś się wykoleiła.

P.S.2 Sorry za poślizg. Starałem się opublikować to wczoraj, jednak nie udało mi się zmusić telefonu do działania jako modem z komputerem. 🙁

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *