Tytuł dzisiejszego wpisu jest analogią do O tym, jak fotografia analogowa przyniosła mi ulgę (polecam). Czytając w/w wpis pozazdrościłem autorowi tego, że poczuł się od czegoś uwolniony. Od czasu do czasu też takie uczucie mi się zdarza, choć coraz rzadziej. Doszedłem jednak do wniosku, że mi także udało się ostatnio od czegoś uwolnić, a przynajmniej częściowo.
Współczesne niewolnictwo
Ludzie cieszą się, że minęły czasy, gdy człowieka mógł kupić człowiek, mógł być jego właścicielem. Świat wydaje się lepszy, kiedy możemy sami decydować o swoim losie, wybierać nasze drogi, robić co chcemy. Ale czy rzeczywiście jest tak pięknie? Czy naprawdę możemy robić co i jak chcemy? Chyba nie do końca.
To, jak bardzo jesteśmy dziś ograniczeni, widzę chociażby po sobie. Oczywiście pierwszym i największym „właścicielem” ludzkości jest elektryczność. Gdyby jej nagle zabrakło… no właśnie, jak by to było? Ogólny chaos, panika, zamęt, najprawdopodobniej wojny (terroryści wykorzystujący sytuację) etc.
Ale nie przywołujmy od razu tak dramatycznych zmian. Wystarczy mały przykład: komputer. W tym momencie świadomość mówi, że jednak nie taki „mały”. A przecież to tylko komputer. Z kolei dla sporej części ludzkości „aż”, w tym dla mnie. Funkcja informacyjna, obsługa finansów, rezerwacja hoteli, komunikacja, zarabianie pieniędzy, kreowanie nowych gwiazd show biznesu – w połączeniu z Internetem komputer daje niesamowite możliwości. Bez tej technologicznej pary świat wyglądałby dziś zupełnie inaczej. Nie wyobrażamy sobie życia bez komputera. Kto jeszcze chodzi na pocztę robić przelewy? Przypuszczam, że nikt, kto czyta ten wpis.
To samo z telefonami. Już nawet kilkuletnie dzieci nigdzie nie ruszają się bez swojej komórki. Mamusia czy tatuś zawsze mogą zadzwonić i czują się pewniej. Nie wiem czy to dobra sytuacja, ale tak właśnie jest.
Do niedawna podobnie było z telewizją. Dziś już coraz więcej osób z niej rezygnuje, jednak jej funkcje przejmuje Internet. Tak czy siak, ciągle coś nas trzyma.
Za dużo
Myślę, że w końcu następuje taki moment, kiedy myślimy sobie „Już nie mogę wytrzymać”. Jeśli cały czas mamy do czynienia z czymś nie zawsze przyjemnym, czasem męczącym, w końcu mamy dość. W moim przypadku mowa o komputerze.
Telewizji oglądam mało, korzystam z Internetu. Dosyć często zamawiam coś również przez Internet. To już kolejne parę godzin przy komputerze. Więcej i więcej formalności też można załatwić przez sieć – chociażby rekrutacja do szkół, na studia, czasem też do pracy. Nie mówię, że to źle. Przeciwnie – jest to bardzo dogodne i praktyczne. Kiedy jednak komputer służy też do rozrywki, spędzam(y) przy nim tak wiele czasu, że po prostu mam(y) tego dość.
Oglądanie filmów – komputer, pisanie bloga – komputer, czytanie ebooków, artykułów, wpisów na innych blogach – komputer, komunikacja – komputer, pieniądze – komputer, zarabianie – komputer. Czy słowo „komputer” nie stało się już irytujące? Dla mnie trochę tak.
W ten sposób dotarłem do wspomnianego papieru. Wpisów na bloga nie piszę ręcznie, jednak jakieś schematy, plany w punktach, krótkie notatki – z przyjemnością wróciłem do pisania ręcznego. Ciągłe wykorzystywania komputera, choć potrafi być bardzo przydatne i wygodne, potrafi w końcu zbrzydnąć. Dlatego też w ciągu dnia staram się wykonywać różne czynności tak, aby pracę przy komputerze przeplatać z innymi zajęciami. W ten sposób efekt obrzydzenia zostaje w pewnym stopniu zneutralizowany.
Ponadto, długie godziny spędzone przed komputerem zmniejszają wydajność człowieka. Po pierwsze, wiadomo, że produktywność spada przez zwykłą monotonię, brak rozmaitości. Po drugie, tak jak wspominałem, po prostu jesteśmy tym znudzeni, mamy tego dość. Co z tego, że chcę się nauczyć programować, jeśli po kilku godzinach wcześniej spędzonych przy komputerze najzwyczajniej w świecie już mi się nie chce?
Podobnie było z tym blogiem, ale od strony technicznej. Początkowo ciągle zaglądałem do statystyk. Ile odwiedzin, skąd, jak długo – stale dłubałem. W końcu jednak było tego „za dużo” i już tak często nie sprawdzam tych wykresów. Czuję się lepiej.
Rozwiązaniem tego może być właśnie powrót do, dzisiaj już wręcz prehistorycznych, rozwiązań bez-komputerowych. Można też właśnie zmniejszyć czas ciągłego przebywania przy komputerze – u mnie działa. No i ostatni i chyba najbardziej skuteczny sposób – plan działania. Często w sieci można znaleźć porady, by przed pójściem do sklepu zrobić dokładną listę zakupów i skrupulatnie się jej trzymać, nie kupować nic innego cokolwiek by nas kusiło. Można to odnieść właśnie do pracy z komputerem. Ponownie na moim przykładzie: jeśli wstanę rano, odpalę komputer bez konkretnego celu – godzina lub dwie przepadły. Wiadomo: maile, nowe wpisy na blogach, wiadomości. Jeszcze nie zawsze mi się udaje, ale jeśli przysiądę z silną motywacją, że zrobię tylko jedną, konkretną rzecz, czas się skraca.
A jak to odnieść do inwestowania, pieniędzy, zarabiania? Prosto: czas. To on jest kluczowy, nie tylko w wymienionych dziedzinach. Co z tego, że ktoś zarabia ogromne pieniądze, jeśli nie ma czasu podrapać się po tyłku? I odwrotnie: po co nam niezliczone godziny wolności, jeśli żyjemy w biedzie? Trzeba to zrównoważyć, a najlepiej mieć olbrzymie ilości pieniędzy i czasu. 🙂
Nie wspominam też o korzyściach zdrowotnych. Raz, że mniej gnijemy przed komputerem. Dwa – zaoszczędzony czas można wykorzystać do uprawiania sportu.
Podsumowanie
Tutaj miało być rozbudowane podsumowanie niezwiązane z tematem, ale tak mi się rozbudowało, że postanowiłem przekształcić je na cały wpis. I tak, to podsumowanie sux, ale celowo. 🙂
Raz na rok. Jeśli dzwonisz doładowujesz i tyle 🙂 Poza tym nie lubię rozmawiać przez telefon. No i zawsze jest Skype i gg. Nie rozumiem całej tej potrzeby telefonu. Co innego gdybym miał firmę i budował, porozgłaszał namiary / markę. Wtedy bez doładowania na rok by zachować numer by się raczej nie obeszło. Ale skoro firma by przynosiła dochody to nie stanowiło by to raczej problemu.
Ja jednak wolę mieć ciągłą możliwość zadzwonienia w każdej chwili, nawet jeśli ogólnie mało dzwonię. 🙂 A jeśli i tak mam regularnie doładowywać, to mi się podoba mój obecny abonament na 15 zł. 🙂
Ja jednak wolę mieć ten sam numer. Głupi co miesiąc podawać znajomym nowy. 😉
@ympl: Idziesz, kupujesz kartę z numerem za 4-9zł od jakiegokolwiek operatora i mogą do Ciebie dzwonić przez rok a ty przez 2-14dni wykorzystać 5zł. Dla mnie numer to nie drugie imię, tak jak próbują wcisnąć to w reklamach. Chociaż teraz będę miał dylemat bo całkiem ciekawy (prawie złoty) numer trafił mi się w tym roku 🙂
Mógłbyś powiedzieć co to za sieć, gdzie masz przedłużenie za 5 zł na rok? Czyżby Play, do którego wszyscy mają drożej? 🙂
Mi też siedzenie przy komputerze się znudziło. I to już dawno. Gdyby nie umowa na Internet po prostu bym go odłączył na jakiś czas. Nie dość, że zaoszczędził bym ok. 50zł to jeszcze miał więcej czasu. Kablówki nie mam, tv prawie nie oglądam. Kiedy brakuje prądu doceniam telefon którego jak na ironie nie używam do dzwonienia prawie wcale (karta 5zł na rok). I tak mam w nim latarkę, radio – więc jak nie ma prądu mogę przetrwać. Jeśli miałbym wybrać pracę na etacie która mi nie pasuje a prąd, wolał bym wyłączyć korki i nie pracować – przynajmniej jakiś czas 🙂
Dziś w TP brak sympatii wyrażają „niemocą” podpięcia do internetu. 😀
Ja moglabym wrocic do zycia bez komorek i internetu. Ciezko byloby grac na gieldzie, ale poza tym daloby sie zyc. Mam w domu bardzo duzo ksiazek 😉 TV nie posiadam od lat.
A moj kolega bez telefonu mieszkal w Warszawie, niewyobrazalne, ze ktos w Wawie w latach 90. nie mial telefonu, ale tak bylo. Ja tez sie zdziwilam jak to uslyszalam. Musieli go nie lubic w owczesnej TP 😉
No ja też jeszcze się załapałem na czasy, kiedy w domu nie było internetu, ba, nawet komputera! 🙂 Sytuację z telefonem stacjonarnym dokładnie taką samą miała moja rodzina na wsi. Listy zamiast smsów – też pamiętam czasy bez komórek. Czasy przelewów na poczcie – też kilka razy chodziłem tam płacić za rzeczy kupione na Allegro. 😉
Nie mówię, że było tragicznie. Mówię, że trudno by było teraz tam wrócić.
Ja tam doskonale pamietam jak chodzilo sie na poczte placic rachunki, jak nie bylo komputerow w domach i telefonow komorkowych. Pamietam nawet, ze moj chlopak nie mial telefonu stacjonarnego w domu i jak do mnie dzwonil to musial isc do budki telefonicznej. Nikt z nas nie umarl z tego powodu.
Jak jechalo sie na urlop to pisalo sie listy, nie smsy. Nikt nie robil afery z powodu tego, ze ktos nie odbiera telefonu, cos moglo mu sie stac itp, a w rzeczywistosci ktos zapomnial komorki czy moze jej nie slyszec. Mozna powiedziec, ze zylo sie spokojniej i nie robilo sie afer z byle powodu 😉
Osobiscie komputera nie mam nigdy dosc, ale z drugiej strony traktuje go jak narzedzie. Komputer „budze” jak wchodze rano do salonu i wylaczam jak ide do pracy. Ale ja wiem co na nim robie i nie „szwendam sie” po internecie bez celu.
ympl – gorzej jak nie ma gazu w mieszkaniu 😉
Zbyszek – szczesliwie sa jeszcze ksiazki i w razie czego swieczki 😉 Ewentualnie latarki nakrecane recznie 😉
Ja pamiętam jak bardzo brak elektryczności boli gdy sobie przypomnę jak to było gdy bezpieczniki się przepalały, albo coś się psuło i trzeba było czekać kilka godzin aż naprawią. Wtedy człowiek sobie uświadamia jak bardzo jest uzależniony od elektryczności. Brak komputera, telewizora, radia, nawet herbaty nie można sobie zrobić – bo czajnik jest elektryczny! 🙂
Nie ma to jak czajnik na kuchence gazowej. 😉